Człowiek ze schizą – czy się bać?

 Pierwszy raz spotkałam go w   autobusie, młody przystojny chłopak o błękitnych oczach i takim ciepłym spojrzeniu. Okazało się , że był znajomym  mojego przyszłego męża.  Było to ponad trzydzieści lat temu, inny świat, inna mentalność ludzka , wszystko było inne.

    Odwiedzał nas dość często, wspólne herbatki, rozmowy, chyba  mnie nawet darzył  zaufaniem, bo  zwierzał się, opowiadał o swych planach, miał takowe i to bardzo sprecyzowane, o założeniu rodziny o szczęśliwym domu.  Mieszkał tylko z rodzicami,   rodzeństwo już  dawno się  usamodzielniło. Lata mijały, rodzice  odeszli, marzenia też się rozwiewały.  Przychodził do nas coraz rzadziej i tak jakoś dziwnie się zachowywał. Mówił ciągle o jakiejś mafii, że jest wszędzie, że chcą się go pozbyć i że się nie podda. Dziwne to wszystko i wówczas takie niezrozumiałe. Pewnego dnia zjawił się u nas z wiadomością, że właśnie umówił się z notariuszem, by przepisać swój dom naszej  trzyletniej wówczas córeczce, twierdząc , że mafia  małym dzieciom przecież nic zrobić nie może. Przeraziliśmy się, próbowaliśmy tłumaczyć ,  nawet lekko sugerowaliśmy  wizytę u lekarza, o czym w ogóle nie chciał słyszeć.   Mówił, że rozumie, ale i tak żył  w swoim świecie.  Od tamtej chwili wpadał czasem na herbatę , którą  jeszcze u nas wypijał i nawet zjadał kanapkę, którą przygotowałam  na jego oczach.   Potem było już tylko gorzej, aż zniknął. Nikt go  nie widział. Podobno siedział  zamknięty w domu i nikogo nie wpuszczał, nawet rodziny.     Kilka tygodni później zobaczyliśmy samochody straży pożarnej , pogotowia  , policji pędzące na sygnale. Okazało się , że podpalił dom  i zabarykadował się w środku. Dzięki sprawnej akcji policji udało się go  wyciągnąć  i uratować. Został odwieziony do szpitala psychiatrycznego.  Diagnoza  brzmiała jednoznacznie ; schizofrenia, czyli jeden z najcięższych  przypadków choroby psychicznej,  co tłumaczyło ,te wszystkie głosy, które  słyszał, tych wszystkich członków mafii przed którymi uciekał.   Leczenie zamknięte trwało dość długo.  W tym czasie  zmieniłam  miejsce zamieszkania. Widuję go często w pobliskim miasteczku, mówimy sobie grzecznościowe ,, dzień dobry” , chyba jakoś żadne z nas nie ma odwagi, by się zatrzymać i porozmawiać. Pewnie nie byłoby o czym, bo o swojej przeszłości nikt nie chce rozpamiętywać , a przyszłość? ,  ciągle niewiadoma  , gdyż jest to choroba przewlekła i ze skłonnością do nawrotów. Wiem tylko, że nadal  jest pod opieką specjalistów i choć tak naprawdę nie jest  zagrożeniem dla otoczenia czuję przed nim jakiś dziwny lęk.  Jego ciepły wzrok zamienił się w tępy  bez wyrazu, bez emocji , tak jak gdyby nadal żył w innym świecie. Trudno to zrozumieć.