kocham cię życie
czy to coś złego
taką miłością
ze wszystkich największą
choć wiem
nie zawsze jesteś dobrym rodzicem
powiem raz jeszcze
kocham cię życie
biorę garściami
choć przez palce uciekasz
sączę po kropli
to co jest szczęściem
buduję świat swój
z marzeń utkany
nie idealny
lecz za to własny
nie spuszczam wzroku
gdy widzę prawdę
siły mam dosyć
by powstać zrozumieć
płaczę ze śmiechu
czasem wyję z bólu
kocham do zatracenia
gram w otwarte karty
kocham cię życie
takim jakie jesteś
gdy pocałunkiem
dzień nowy budzisz
gdy grzejesz słońcem
i chłodzisz deszczem
kocham cię życie
powiem raz jeszcze
Kocham cię życie, w zasadzie to każdy człowiek może tak powiedzieć, bo przecież każdy na swój sposób kocha. Dla mnie te słowa mają zupełnie inne znaczenie. Takie bardzo, bardzo osobiste. Wspominałam już o tym tutaj; http://alina-ala.blog.pl/2016/04/13/ze-starego-zeszytu/ Dziś wspominam jeszcze raz z nieco innej strony, tej bardziej wewnętrznej.
Uczucie nie do opisania, gdy dowiadujesz się, że w Twoim wnętrzu siedzi nowotwór i to ten groźny na dodatek. Jeden wielki chaos i pytanie wciąż bez odpowiedzi – dlaczego właśnie ja ? Kobieta świeżo po rozwodzie, mieszkająca w wynajętym mieszkaniu i wychowująca pięcioro dzieci, gdzie najmłodsze miało wówczas trzy latka. Gorzej to już chyba być nie mogło. Wszystkie marzenia o spokojnej rodzinnej sielance prysły jak bańka mydlana. Nasze życie miało być przecież już tylko lepsze, a tu co ?
Przyznam, przez kilka dni nie bardzo kontaktowałam, co się wokół dzieje, leki jakie dostałam działały chyba ze zdwojoną siłą, chodziłam i robiłam wszystko automatycznie, nie zadręczając się myślami. Potem przyszła jakaś dziwna odmiana, odstawiłam tabletki i zaczęłam życie, znaczy to co mi pozostało, planować tak, by zdążyć jak najwięcej spraw uporządkować. Wiecie, że nawet miałam zaplanowane, kto zajmie się moimi dziećmi. Najgorsze były noce, gdy królowała bezsenność i wciąż napływające myśli, co by tu jeszcze, bo przecież jak patrzyło się na śpiące spokojnie dzieci, zwłaszcza te najmłodsze, łzy płynęły same. Nie dawało się ich powstrzymać, chyba nawet nie próbowałam.
Mówią, że do wszystkiego trzeba dorosnąć, dojrzeć by zrozumieć, są jednak sprawy, których pojąć nie jesteśmy w stanie, no przynajmniej tak mogę powiedzieć o sobie. Właśnie wtedy, podczas jednej z takich bezsennych nocy poprosiłam, tak poprosiłam Boga, o dziesięć lat życia. Może to zbyt wiele, ale na pewno moje dzieci nie zasłużyły na to, by być sierotami.
Od tamtej nocy coś się zmieniło. przede wszystkim moje nastawienie do życia. Chęć walki. Leczenie, leczenie, leczenie , wzloty, upadki i powolny powrót do normalności. Nawet nie wiecie jaką radość sprawiał mi fakt, że mogłam się budzić, stawać przed lustrem i do swojego odbicia powiedzieć- cześć, widzisz jestem, przed nami jeszcze jeden nowy dzień, dam radę. Dziś po dziesięciu latach wiem, że dałam/daliśmy radę. Dostałam te dziesięć lat, za które dziękuję, tak samo, jak dziękuję za każdy darowany mi nowy dzień. Dzieci dorastają, podjęłam pracę, staramy się żyć w miarę normalnie . Przez te wszystkie lata spotkaliśmy na swej drodze wiele wspaniałych osób, które były i są z nami, zwłaszcza w tych trudnych chwilach. To bardzo ważne, by wiedzieć, że człowiek nie jest sam .Kocham życie, smakuję i potrafię się nim cieszyć, każdą jego chwilą.