Na końcu świata, gdzie kończy się droga jest ,, drewniany kamień „…

 Za  kilka dni minie dziewięć lat , jak wprowadziliśmy się do tej miejscowości, do tego domu. Mała wieś, zaledwie kilka gospodarstw, a dom na końcu, w otoczeniu kilkunastu brzóz, przed domem ogródek, dalej działeczka, kilka drzew owocowych, czyli wszystko , co potrzeba , by odpocząć i się pozbierać po trudnych  dwudziestu latach i by wreszcie rozpocząć nowe życie.  Było tylko jedno pytanie; czy nas tu zaakceptują?, wszak my, to obcy ludzie. 

    Już na drugi dzień odwiedzili nas najbliżsi sąsiedzi, przynosząc na powitanie przepyszne faworki, takie świeże posypane cukrem pudrem.  Nawet nie było tej sztucznej atmosfery, tak prosto i szczerze.   Potem byli następni i następni.  Gdy ósmego marca dostaliśmy upominki  ( takie skromne, symboliczne, dla każdego, bo i nawet Hubert dostał , choć to przecież nie kobietka , a wtedy miał zaledwie troszeńkę ponad rok ), przyznam, rozbeczałam się ze wzruszenia jak dziecko. Zresztą podobnych sytuacji  było   wiele i zdarzają się nadal. Pamiętam dzień, gdy po kolejnej operacji wróciłam ze szpitala  i przyszła do mnie w odwiedziny prawie siedemdziesięcioletnia pani ( ciocia Cela, tak ją nazywają teraz moje dzieciaki)  i przyniosła świeżo upieczone pachnące ciasto drożdżowe. Więc jak tu się nie wzruszać.  Te  znajomości z czasem przerodziły się w przyjaźnie,  takie serdeczne.  Razem jeździmy na zakupy, na festyny, czy też inne  imprezy w okolicy.  Jest naprawdę  fajnie. Można by pisać i pisać; o wrzuconym węglu, o pociętym drzewie , o naprawionym przewodzie elektrycznym. Oczywiście staram się jak najwięcej  robić sama, ale niestety, boję się spotkania z prądem , a moja wiedza na ten temat polega jedynie na znajomości wymiany  bezpieczników , czy też żarówki. Resztę wolę oddać w męskie dłonie, słowem… jak dobrze mieć sąsiada. 

      Dziewięć lat, to kawałek życia; starsze dziewczyny dorosły , zaczynają żyć swoim życiem,  a ja?  żyję dla nich i   po części dla siebie; ceniąc  zdrowie,  spokój, przyjaźń, bo tak jak powiedziała kiedyś moja mama;, w życiu już nie będziesz miała tak dobrze jak teraz” i ja to wiem, bo tylko tu można latem wstać  przed świtem,gdy cały dom pogrążony jeszcze we śnie,  zaparzyć kawę, wyjść przed dom i oglądać wschodzące słońce, rozwijające się kwiaty, słuchać śpiewu ptaków . Takie chwile są bezcenne. Tak właśnie tu jest; w małej wiosce, na końcu świata, gdzie kończy się droga, gdzie ten,, drewniany kamień” i gdzie ludzie tacy zwyczajni….

Kochani , myślę , że mi wybaczycie…..

Jak ten czas szybko   mija. Nie tak dawno pisałam o swoich obawach, co do najmłodszego dziecka, a tu proszę, , pierwszy semestr nauki ma już za sobą. Różnie z tą nauką bywało, ale średnia  ocen powyżej  4, 30 , jest chyba oceną w miarę   zadowalającą. Przyznam , było to dla mnie  miłym zaskoczeniem, dodam tylko , że dziewczyny też osiągnęły średnią sporo powyżej czterech, więc nie ma się czym zamartwiać, choć  to nie oznacza , że teraz to już tylko luzik., lekki nadzór  musi być, no bo od tego  jest rodzic , by mieć wszystko pod kontrolą.  Czasem różnie to bywa , ale ważne są rezultaty.

    Nauka skończona, zatem czas na ferie zimowe. Takie prawdziwie zimowe, bo już w ubiegłym tygodniu spadł śnieg, no a od poniedziałku dołączył jeszcze mróz . Dobrze, że te ferie  właśnie teraz się rozpoczęły, bo ciężko by było budzić dzieci o szóstej  rano  i wysyłać do szkoły, a tak , to może przez te dwa tygodnie przywykniemy wszyscy do  takich warunków i będzie  choć odrobinkę lżej.

   Dziś w południe na termometrze  dwanaście stopni, oczywiście na minusie i do  tego piękne słońce. Wspaniały czas  na sanki, czy inne zabawy zimowe, albo choćby na spacer. Może to Wam się wyda  śmieszne, ale na saneczkach troszeczkę sobie posiedziałam i dzieciaki nawet zdołały uciągnąć te moje  -dziesiąt kilogramów.  ;-). Oj, było sporo śmiechu, ale tu w okolicy już się wszyscy przyzwyczaili, że jesteśmy taką odrobinkę  szaloną rodziną . Szaloną , ale kochającą się i to najważniejsze.

   Kochani, z racji że są ferie i mam całą rodzinkę w domu, jest mnie troszeczkę mniej,  tu na blogu , czy na innych portalach społecznościowych, myślę jednak , że mi to wybaczycie, bo rodzina , to wszystko co mam, nawet jak ona taka trochę szalona.

   Dodam jeszcze , że w niedzielę  19 stycznia  mój najmłodszy  mężczyzna skończył 10 lat; był tort, byli goście, były prezenty, a potem był jeszcze Dzień Babci  i  też było uroczyście i bardzo, bardzo słodko 😆

     

 

  

Pokaż mi swoją torebkę, a powiem ci jaka jesteś… z przymrużeniem oka.

 Kilka dni temu znajomy napisał, że mężczyznę poznaje się po tym jak tańczy tango, no a kobietę?. Panuje ogólne przekonanie, że kobietę można poznać po torebce, a w zasadzie po jej zawartości, czyli według zasady ,, pokaż mi co masz w torebce, a powiem ci jaka jesteś. Ile w tym prawdy, jeszcze nie wiem, ale nie szkodzi spróbować. Co prawda do wróżek nie biegam, horoskopy  traktuję  z przymrużeniem oka, jako  rozrywkę, ale jako zodiakalny Rak, oświadczam, że moja  torebka , to prawdziwa skarbnica. Oczywiście mowa tu o torebce (torbie), takiej codziennej, z którą wędruję po urzędach, czy po sklepach. Znajdują się w niej przeróżne rzeczy, ale  zaręczam, wszystko przydać się może. Wiadomo , że zawartość  kobiecej torebki w tym i mojej  niewiele ma wspólnego z bałaganem, choć zdarza się , że nie zawsze od razu mogę znaleźć  przedmiot, który jest w danej chwili potrzebny. Nie zdarzyło mi się  jednak  (jeszcze) , by szukając takiego przedmiotu  musiałabym  wszystko wysypać , chociażby na biurko urzędnika. W tym miejscu pozwolę sobie na odrobinę prywaty, bo ciekawość mnie zżera , jaka byłaby reakcja  pana kierownika, pewnego urzędu, gdyby taka sytuacja miała miejsce. 😆  Wówczas na biurku znalazłyby się takie rzeczy jak : 

— teczka z dokumentami, dwa długopisy, notes,  kilka spinaczy biurowych,  portmonetka,   dokumenty osobiste // dowód, karty płatnicze , wizytówki itp.//,  chusteczki higieniczne i  nawilżające , szczotka do włosów ,    torba -reklamówka na niespodziewane zakupy,  dropsy miętowe, gorzka czekolada, tabletki przeciwbólowe , nożyk,  klej  szybkoschnący, telefon  i jeszcze jedna bardzo mi bliska rzecz // talizman//  , bez którego nie ruszam się z domu.  Prawda, że zupełnie niewiele?.  To aktualna zawartość mojej torebki , którą opanowałam  i staram się w niej  nie zagubić.    Czy zatem na  podstawie  tych wymienionych wyżej  przedmiotów jesteście w stanie  stwierdzić  jaka ja właściwie jestem. Podobno do odważnych świat należy, znamy się  od niedawna i tylko wirtualnie zatem, może być dość ciekawie.

Nie wstydzę się przyznać że …..

  Jestem osobą wierzącą. Nie wstydzę się do tego przyznać, ani też o tym mówić.  Staram się żyć normalnie, nie na pokaz , nie afiszuję się tym, bo dla mnie wiara jest moją osobistą własnością i nikt  nie może żądać , bym z tego miała zdawać jakiekolwiek sprawozdania.   

     Nie oznacza to, że w swoim życiu  nie toleruję ludzi innych wyznań , czy też ateistów.  Dla mnie ważne jest , by człowiek miał coś ciekawego do przekazania innemu człowiekowi. Mam takich przyjaciół  , oraz bliższych i dalszych znajomych i  całkiem dobrze czuję się w ich  towarzystwie. Jest przecież  coś co nas łączy.  Na potwierdzenie tego przytoczę słowa Fiodora  Dostojewskiego , który twierdził; ,, Biblia należy do wszystkich, zarówno do ateistów , jak i do osób wierzących. To księga całej ludzkości” . Tyle mówi nam cytat i tego się trzymajmy.

     Chodzę do kościoła, bo  czuję taką potrzebę, nie po to by pokazać się , bo tak wypada, bo święta itp. Słucham kazań, co nie jest równocześnie wyznacznikiem tego , że bezgranicznie  wierzę w księży i w to co robią, a zwłaszcza w to co się o nich  mówi i pisze .  Temat mógłby  być bardzo obszerny, ale ja o czym innym. Ostatnio  spodobały  mi się słowa  dziekana  już po zakończeniu mszy św.  Proste przemyślenia, które chyba celnie trafiły do ludzi.  W skrócie chodziło o słowo; czyli porównanie  księdza do dziennikarza, zatem jeden lepszy drugi gorszy, jedno kazanie prosto z serca , inne oparte tylko na ewangelii, a my wierni jesteśmy po to  by rozumieć po swojemu , chwalić a raczej krytykować, bo właśnie krytyka mobilizuje do lepszego.  Fakt, że czasem księża z tej parafii mówią o aborcji, czy rozwodach, to nie po to , by kogoś urazić, czy rozdrapywać czyjeś  dopiero co zabliźnione rany. Przepraszał , jeżeli  ktoś takimi słowami poczuł  się urażony, ale właśnie na tym opiera się wiara chrześcijańska, na poszanowaniu życia , rodziny na miłości, a oni ( księża) jako przedstawiciele tej wiary, mają dane o tym mówić.    Pewnie i tak wiele osób się z tym nie zgodzi, ale moim zdaniem było to proste i zrozumiałe.

   Mówi się ogólnie, że za  kilkanaście lat świątynie mogą świecić pustkami, bo dziś coraz trudniej jest być chrześcijaninem i coraz trudniej jest się przyznawać do wartości, które są niemodne, jednak w kościele do którego chodzę, z roku na rok jest coraz więcej osób i nie są to wyłącznie osoby starsze, jak to co niektórzy myślą.

Życie jak pociąg pospieszny mknie
kolejne stacje mija,
nadzieją
jeszcze jedno Boże Narodzenie wita mnie
tylko wagonów coraz mniej
i coraz luźniej przy stole
i ciszej.

Bieluśki opłatek w dłoni drży
łamię się nim jak chlebem
składam życzenia
płyną łzy
i tylko Ciebie tu nie ma
dlaczego

Puste nakrycia stoją dwa
bo może właśnie zdążysz dziś
i tak od wielu lat
zostawiam uchylone drzwi
i nic
a może właśnie dziś….

 

Kochani, jestem w Waszej blogowej rodzinie  od niedawna, poznałam tu  sporo przyjaciół, z niektórymi  mam nawet dość bliski kontakt. Powiem tylko ; Dobrze mi z Wami i pomimo, że na mojej stronie głównej widnieje napis ,, ciągle szukam” wydaje mi się , że właśnie  znalazłam  to , czego mi brakowało. Kiedy tylko czuję potrzebę , mogę  usiąść i pisać, pisać to co mi leży na sercu, co w duszy gra , a nawet to co boli i to jest pięknei za to dziękuję.

Przed nami wspaniałe Święta Bożego Narodzenia,  z tej okazji chciałabym Wam wszystkim odwiedzającym tego bloga, złożyć  jak najserdeczniejsze życzenia, przede wszystkim zdrowia, bo  kiedyś jedna mądra głowa powiedziała ,, zdrowy  żebrak jest o wiele szczęśliwszy niż chory król ”  i to jest prawda.  Poza tym ,życzę radości, spokoju , piękna i wiele miłości  i nie tylko na święta, ale na każdy następny dzień.

Te kilka strof na początku  są dedykacją dla  Pani Gosi,  tak ciepłej i tak mi bliskiej duchowo osoby, w podziękowaniu za słowa wsparcia w tych trudniejszych chwilach … 🙂

— przede mną prosta

 Kolejny raz dostałam od życia w dupę. Bardzo dobrze, należało się, bo jak kobito nie potrafisz walnąć pięścią w stół  i do tego masz miękkie serce,  to owe cztery litery powinnaś mieć twarde. Takowe nie były, ale przecież wiadomo, że co  nie zabije to wzmocni, no to pewnie  i wzmocniło. Potrzeba było aż dwa miesiące, by wyciągnąć wnioski i pozbierać się do kupy.

      Walące się sprawy rodzinne, nierozwiązane do końca  zaległości, które spadły na moją głowę,  tylko potwierdziły fakt, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu. Jakoś trzeba było się z tego podnieść, bo niby leżącego się nie kopie, ale swoje trzy grosze każdy  może dołożyć, wszak  mówi się , że przecież nieszczęścia chodzą parami. Od  tego ma się przyjaciół, jak się z czasem okazało nie do końca  takich prawdziwych. Cóż , sprawdziło się chyba stare przysłowie niedźwiedzie mówiące , że to prawdziwych przyjaciół  poznaje się w biedzie ( odsyłam do wiersza A. Mickiewicza ,,Przyjaciele” )

      Było minęło, nie ma się co użalać nad sobą, nad światem.  Ważne, że minęłam kolejny zakręt,  jestem w całości ,  a przede mną  teraz prosta.  Nie piszę tego , by szukać  poparcia , czy też   broń Boże litości. Chcę się  tylko wytłumaczyć, że nie zawsze byłam, nie  zawsze komentowałam, nie zawsze miałam czas. Postaram się jednak nadrobić zaległości  i tu  i tam, a w szczególności  z najbliższymi domownikami, bo czasem  nawet nie zawadzi, gdy dziecko przytuli, czy doradzi, bo dzieci są bardzo szczere i mówią to co myślą , a w tych słowach jest wiele prawdy , trzeba tylko umieć słuchać. 

Tak na marginesie już;  krótki tekst na podstawie kilku polskich przysłów, a to tylko jeden porządny zakręt w życiu. Hm.

 

Do szkoły, już nie tak bardzo pod GÓRKĘ

Wrzesień, początek roku szkolnego, wówczas wiele uwagi poświęca się  sześciolatkom idącym pierwszy raz do szkoły.  Pisze się o tym, jak wielki to stres, jakie obowiązki dla dziecka, dla rodzica, a ja chcę dziś napisać , jak to jest dalej, kilka lat później, gdy dziecko idzie już do klasy czwartej. Mam syna , który  właśnie  od września jest uczniem takowej klasy.  

    Jako jedyny i troszeczkę rozpieszczony mężczyzna w naszym ,, babińcu”, swoją edukację  rozpoczął rok wcześniej, jako pięciolatek. Zerówkę zaliczył bez najmniejszych problemów,  klasy I – III , też, gdzie  nauczanie zintegrowane , gdzie  tylko jeden nauczyciel, dostosowujący czas zajęć i przerw do aktywności uczniów, gdzie wszystkie  przedmioty  w jednym podręczniku  + ćwiczenia, gdzie wreszcie nie ma ocen punktowych , tylko opisowe. Orłem , to  nigdy nie był, ale wiedzę opanowywał bez   większych problemów, choć jako bardzo wrażliwy chłopiec,  nawet te najmniejsze porażki bardzo przeżywał.  Początek  czwartej klasy  i moje dziecko dosłownie zagubiło się w tym innym świecie . Kilka przedmiotów, a do każdego inny nauczyciel, inne podręczniki, inna klasa. Zaczęły sypać  się  jedynki; jedna , potem druga i to wcale nie za brak wiedzy , tylko za nieodrobione prace domowe, zwyczajnie , ze stresu nie zaznaczył, potem zapomniał. Trzeba było  szybko coś wymyślić, coś poradzić. Często w trudniejszych sytuacjach rozwiązanie pojawia się samo, tak też było i tu. W rozmowie z jedną z córek, na temat problemów tego naszego  pupilka,  mimochodem zaczęłyśmy  wspominać jak takie stresy ona przeżywała. W pewnym momencie padło takie zdanie  ,,  Mamo , przecież w szkole podstawowej  , to ja uczyłam się  dla  Ciebie, żebyś była ze mnie dumna na zebraniu, żebyś się nie denerwowała.dopiero potem  zrozumiałam, że robię to dla siebie , bo chcę”.  Delikatnie przekierowałyśmy  naszego małego mężczyznę;  chwalimy , nawet za takie maleńkie osiągnięcia. Dobre słowo, uśmiech,  całus- takie proste czynności, a działają jak najlepsze lekarstwo. Odszedł gdzieś poranny ból  brzucha i poranne marudzenie. Oceny też coraz lepsze, zapisał się już  do Kółka  Przyrodniczego i  najważniejsze;, o szkole i nauczycielach mówi już bez  stresu. Oby tak dalej. Wydaje mi się, że ten maleńki zakręt życiowy mamy już za sobą, choć to wcale nie oznacza, że możemy o nim zapomnieć.

     Dziś Dzień Edukacji Narodowej. W takim dniu wracamy pamięcią do  czasów szkolnych. Wspominamy nauczycieli, którzy nas uczyli, którzy kształtowali  nasz charakter, bo przecież szkoła to był nasz drugi dom. Jakże inne to były czasy.Wielu z moich nauczycieli już odeszło z tego świata, a z nielicznymi, co zostali mam dobry kontakt i właśnie im   mogę  dziś powiedzieć to jedno słowo  …. dziękuję.

To nieprawda, że czas leczy rany, może je tylko zabliźnić…

——–//———

jesień,
a wokół tak cicho
pożółkłe liście spadają z drzew
czas się zatrzymał

jesień,
a wokół tak pusto
choć tłum ludzi w pośpiechu gdzieś gna
mijając mnie jak powietrze

idę,
idę do królestwa jesieni
lecz czy Cię tam odnajdę
nie wiem….

 

A ja nie lubię jesieni. To nic, że minęło już kilkanaście lat od tamtego tragicznego poranka. Obraz dziecka ( prawie dorosłego dziecka) pod kołami samochodu ciężarowego, zastygła w bólu twarz i strużka krwi spływająca z czoła, pozostanie w pamięci chyba do końca moich dni.  To nieprawda , że czas leczy rany. Może jedynie zabliźnić, nie uleczyć, bo one się wciąż otwierają.  Tak trudno pogodzić się z losem, przecież nawet płatki kwiatów spadają dopiero wtedy, gdy kwiat przekwita, a ona nie dostała  nawet szansy, by się rozwinąć.   Co czuje matka w takiej chwili, może zrozumieć tylko ktoś, kto  to przeżył. To tak, jakby  zdrowemu człowiekowi  nagle odcięto i wyrzucono nogę….. owszem, żyje , nadal funkcjonuje,  ale czy wciąż jest  tym samym człowiekiem.?

Ktoś powiedział; masz przecież jeszcze inne dzieci;  tak to prawda, mam i bardzo kocham. Wiele z nimi przeszłam, to własnie one  i ich miłość pozwoliły mi przetrwać te najtrudniejsze chwile , a było ich wiele.,  jednak  obraz  z tamtego jesiennego poranka  wrył się głęboko w moją psychikę i  chyba nikt i nic go nie zatrze, nawet czas…

Zosia….Zosik….Zosieńka

//wpis ten dedykuję Stokrotce i dziadkowi, który czasem  odwiedza mojego bloga //

Koło szóstej rano zadzwoniła do mnie córka mówiąc  ,, mamo , chyba się zaczęło „.  Od kilku dni już nosiła skierowanie do szpitala, celem odbycia porodu.  Skoro się zaczęło, to trzeba było szybko się zbierać, bo  to drugi poród a i dojechać spory kawałek. Nie wiem jak młodzi rodzice  to przeżywali, ale mnie strasznie nosiło. W domu nie mogłam sobie miejsca znaleźć. Żeby tylko zdążyli na czas. Zdążyli. Na miejscu byli koło ósmej, a pięćdziesiąt minut później  na świat przyszła zdrowa maleńka Zosia.   Najważniejsze – zdrowa, bo prawie  przez te dziewięć miesięcy ciąża była zagrożona  ( tu wielkie podziękowania dla lekarza prowadzącego ) , a że maleńka?….(2750 g)   … urośnie, przed nią tyle wspaniałych lat.

  Jaka ulga , że wszystko dobrze, ale przecież i tak nie mogłam usiedzieć w domu. Spakowałam parę rzeczy i w drogę do szpitala. Weszłam do sali  i…… Boże , toż to przecież wierna kopia mojej córki.  Na serduchu  zrobiło się tak dziwnie cieplutko i nogi  takie  troszeńkę z waty.  Wróciły wspomnienia, jak gdyby to było całkiem niedawno, a przecież mamę Zosi rodziłam 27 lat temu, ale w tym samym szpitalu, z tym samym lekarzem, co prawda w innych warunkach, ale i czasy były przecież inne. Teraz jest Zosieńka –  kruszyneczka i te jej cudne minki. Jak tu się nie zakochać. Taka bezbronna, a tyle w niej ciepła.

   Dziś właśnie mija trzy miesiące od tamtego wydarzenia. Zosik  ( tak do niej mówi mama)jest śliczną , zdrową dziewczynką. Karmiona  mlekiem mamy, rośnie i rozwija się prawidłowo. Ciągle tylko je , śpi i znowu je, a i już zaczyna sobie troszeńkę gaworzyć. Jak to kobietka, pewnie będzie miała dużo w życiu do powiedzenia.

To jestem już  babcią na całego. Mam wnuka Witka, który w grudniu skończy trzy latka, no i teraz Zosieńkę i jeszcze Wam coś powiem…… jestem szczęśliwa. 

 

–życie bez marzeń ma barwę szarą, a ja chcę marzyć, chcę żyć kolorowo…

— MARZENIA , to bańka mydlana
w kolorach tęczy
tańczące na wietrze.
MARZENIA, to tęcza,
gdy po kolejnej burzy znów świeci słońce
to droga wiodąca do nieba,
by nocą sięgnąć gwiazd.
MARZENIA, to gwiazdy
błyszczące złotem na czarnym niebie
tak odległe, a tak bliskie
nie można ich dosięgnąć, ale warto je mieć.
MARZENIA, to mój skarb
nie pozwolę ich sobie odebrać
bo prócz marzeń nie zostało już nic
bo marzenia to mój drugi świat….
 

— co to są marzenia i czy w ogóle są potrzebne? — jaki byłby świat bez marzeń?. Te i podobne pytania nasunęły mi się, gdy moje dziecko odkryło na jednym ze straganów znajdujących się  na  kołobrzeskim molo tabliczkę z napisem  ALA-MARZYCIELKA. No tak, wszystko  to prawda,jestem marzycielką, ale przecież każdy, zatem ja też mam prawo do marzeń, tych dużych i tych maleńkich, tych dla ludzi i tych tylko dla siebie, bo marzenia to mój drugi świat.      Jako dziecko, tak bardzo chciałam mieć  lalkę , taką dużą – pięknie ubraną, // widziałam  w sklepie // i pamiętam chwilę, gdy ją dostałam i bałam się dotknąć,oniemiała ze szczęścia. Patrzyłam, jak siedziała dumnie w kolorowej sukience, na równiuteńko zaścielonym łóżku. Była moja i tylko to było wtedy ważne…. Później marzenia o pierwszych jeansach , przed wyjazdem na obóz harcerski… też spełnione za sprawą rodziców- to były cudowne lata……  Potem przyszły lata, gdy marzenia spełniało już tylko życie; te o wielkiej miłości, o rodzinie, o szczęściu…różnie to bywało, ale zawsze na końcu był cel. Był, bo marzenia to nie tylko sukcesy, bo kiedyś te moje wielkie, ot tak zwyczajnie uleciały. Zostało szare , brutalne życie. Kto żył bez marzeń, ten zrozumie jak to jest być ograbionym z tak wielkiego skarbu… nie życzę takiego stanu nawet wrogowi… To było… Dziś po latach, znowu mam swoje marzenia może już nie tak wielkie, ale za to  tylko moje.  Znów jest pięknie, bo nawet te maleńkie potrafią cieszyć i dawać siłę na następne dni.