Książka, jak przewodnik przez życie, jak przyjaciel, który nie zawiedzie

Jestem z tego pokolenia, które to siedziało do późna w nocy i czytało  książki pod kołdrą z latarką w dłoni. No tak, to stara już jestem i jakby nie z tego świata, bo teraz już mało kto czyta tradycyjne książki. Mnie wciąż jednak wciąga zapach papieru i farby drukarskiej.  Zaczęło się zwyczajnie, od szkolnej wizyty w bibliotece, ale już nie szkolnej, tylko takiej dla wszystkich, a właściwie od zauroczenia ilością półek z książkami i  opowieściami młodej dziewczyny, która w tej bibliotece pracowała.  Wtedy właśnie ona dostrzegła ten zachwyt w moich oczach, bo potem, przez kilka lat podsuwała mi coraz to nowe i ciekawe książki do czytania.  Pochłaniałam je z takim zaciekawieniem, , bo rzeczywiście  moja mama krzyczała, że już prawie świta, a ja nie zdążyłam jeszcze zasnąć. Z czasem to i ona się przyzwyczaiła do takich nocnych sytuacji i nie reagowała, więc czytałam. Wiadomo, że nie lektury, bo słowo lektura obowiązkowa, kojarzyło się z przymusem,  a przecież  ja byłam wolna .  Pewnie tamto czytanie ma do dziś wpływ na mój charakter,  moje widzenie dzisiejszego świata.  Wszak nie tak go sobie wymarzyłam. 

Choć życie toczy się swoimi torami, to ja wciąż uciekam w świat książek. No bo jak bez nich, gdy po dwudziestu latach wróciłam w rodzinne strony, a w bibliotece ta sama pani, co prawda już nie młoda, ale  od razu mnie rozpoznała.  Przyznam, że to właśnie ona  ( może świadomie, a może nie), pomogła mi przejść, przez te trudniejsze  chwile. Pamiętam pierwszą książkę jaką dała mi do przeczytania, właśnie wtedy, gdy po latach rozpoczynałam nowe życie. Była to autobiograficzna powieść Waris Dirie  „Kwiat pustyni”. Kto czytał, ten wie, że rzeczy, o których nawet marzyć nie wolno, mogą się wydarzyć naprawdę. Potem była fascynacja  twórczością Janusza Leona Wiśniewskiego, choć przyznam szczerze jego  bestselleru „Samotność w sieci”  nie przeczytałam do końca. Zaczęłam czytać  na dzień przed operacją usunięcia nowotworu i tak jakoś już nie potrafiłam  do tej powieści wrócić.   Dziś, choć życie wciąż nie rozpieszcza, staram się czytać rzeczy lekkie i przyjemne, współczesnych autorów.  Chętnie sięgam też do małych tomików poezji moich znajomych. Książka to takie moje lekarstwo na samotność, na nudę , na problemy. 

   Ostatnio, czytając ” Prowincję pełną smaków” Katarzyny Enerlich  natknęłam się na taki fragment – cytuję

„Umarł starzec. Ale zanim trafił do bram raju, ukazało mu się całe jego życie w postaci piaszczystego brzegu ze śladami stóp. Pochylił się nad śladami. Zauważył, że czasem są to ślady jednego człowieka, a czasem jakby było ich dwóch. Zapytał więc Boga. – Czyje to ślady obok moich?  A Bóg mu odpowiedział.   -To ja idę razem z tobą.    Starzec przyjrzał się jeszcze raz śladom. Uważnie. I zobaczył, że w szczęśliwych chwilach Bóg szedł obok niego. Ale nie dostrzegł jego śladów w trudnych chwilach. Zapytał więc Boga:  – Dlaczego mnie wówczas opuściłeś?   A Bóg mu odpowiedział.  – Źle wszystko zrozumiałeś starcze. Kiedy było ci dobrze, mogłem iść obok ciebie. Ale kiedy było ci ciężko w życiu, niosłem cię na swych ramionach”

    Przeczytałam, uśmiechnęłam się wówczas do swoich myśli, bo przyszło mi do głowy, że pomimo wszystko w moim życiu jest sporo tych podwójnych śladów, czego i Wam kochani życzę w tym roku, który właśnie nam się rozpoczął,  by gdy upadniemy, nikt nie musiał nas nieść, byśmy mieli tyle wewnętrznej siły, by powstać i iść dalej.