– takie trzy po trzy, ale… jestem

Podaj mi płaszcz — deszcz pada
  koniec z pogodą, niestety
  To nie deszcz? nie, to łzy spadły
  z jakiejś odległej planety.
( Maria Pawlikowska- Jasnorzewska )

Tak naprawdę do końca ni wiadomo, czy to deszcz, czy łzy. Faktem jest, że mamy już wrzesień, a  pogoda szybciuteńko  dostosowuje się do kalendarza. Opady, wiatr i spadająca temperatura, a jeszcze tak niedawno narzekaliśmy na upały.  Może to i dobrze, że  tak się dzieje, o przynajmniej dzieciom mniej żal  skończonych wakacji… Mój urlop od pisania też zbliża się ku końcowi, bo co tu dużo mówić; stęskniłam się za Wami i tyle.  Przyznam, że podczas tej ciszy  w pisaniu i tak zaglądałam, czytałam, czasem zostawiałam po sobie maleńki ślad, bo przecież nie da się, ot tak zwyczajnie wziąć (wziąść 😉 ) urlop od życia. Pisanie bloga stało się jego częścią. Tak samo jak nie można przestać pisać wierszy, bo to takie coś, co siedzi głęboko w człowieku i tak bardzo chce do ludzi, choć od prawdziwej poezji odległe.

  „Urlop od pisania”  przede wszystkim poświęcony był najbliższym; dzieciom, wnukom, no i sobie, a właściwie swojemu zdrowiu. Coś tam trzeba było  naprawić, trochę zabezpieczyć, by dalej ciągnąć ten wózek życiem zwany, z naciskiem na ciągnąć, by inni nie  musieli mnie wyręczać,  bo póki człowiek daje radę – jest  dobrze. Oby tak było jak najdłużej ( to takie moje skromne życzenie/marzenie ), to wówczas  jeszcze odrobinkę  ponudzę Was swoim pisaniem, a myślę,  że będzie o czym, bo życie  podrzuca nam coraz to nowe, zaskakujące tematy.

– ech życie, teraz to już pewnie z górki….

… noc
sen znowu zgubił się w ciemności
kładę się na plecach
zamykam oczy i marzę.
Wiesz
marzenia to jedyny towar
bez daty ważności
pól wieku już ze mną
a wciąż takie świeże
takie pachnące.

Zamykam oczy
odpływam samotnie
jak najdalej od brzegu
chcę wreszcie uwierzyć w siebie
być władcą swoich myśli
jakie to piękne uczucie
nie czuję lęku
jest tak cudownie
nie tak ja w życiu
gdzie szarość potyka się o codzienność
czuję chłód na swej skórze
wracam
otwieram oczy
wciąż jeszcze jesteś
choć nic nas nie łączy

wiesz
kupię sobie kalosze
takie prawdziwe, gumowe
może w kwiatki
albo zielone
takie nieprzemakalne
będą dla mnie pancerzem
przez resztę życia w nich przejdę
głupie to myśli co
ale
łapię się każdej nadziei

Alina Drążczyk

  Marzenia, pół wieku ze mną są, a wciąż takie świeże, pachnące.  Tak, już jutro (07. 07. ) minie pół wieku od moich narodzin. Kawał czasu.  Z tej to właśnie okazji , sobotni wieczór był takim wyjątkowym dla mnie, spędzonym w gronie najbliższych. Niby nic wielkiego, rodzina spora, a sąsiedzi  ( kiedyś już o nich wspominałam ) wyjątkowi, więc było tych osób, oj było i działo się, oj działo 😉

   Właśnie tak sobie myślę; prawie wszyscy składając życzenia, życzyli mi tradycyjnie 100 lat. Pięknie, tylko dotarło do mnie, że właśnie jestem w połowie tej drogi. Powinnam więc być na szczycie, a ja zaledwie na małej górce i to dość kamienistej. Marnym pocieszeniem jest fakt, że skoro to ten szczyt, to może choć łatwiej będzie spadać. Przysłowie mówi „im wyżej wejdziesz, z tym większym hukiem spadać będziesz”, a skoro ja niziutko, to choć nadzieja, że będzie mniej bolało. Może rzeczywiście przydałyby się takie kalosze, które byłyby dla mnie pancerzem. Tyle mojego marudzenia, no bo przecież kobieta czasem musi sobie pomarudzić 😉

   Na koniec iskierka optymizmu. Wracając do sobotniego  spotkania, to wiadomo, były życzenia, no i prezenty oczywiście. Jest jeden, o którym chciałam wspomnieć, to prezent od moich dzieci – dwa bilety  do Teatru Powszechnego w Łodzi na sztukę Juliusza Machulskiego  „Brancz ” .  Niby nic, ale dla takiej ” kury domowej” to prawie święto. Tak więc, bilety mam, dojazd (ok 50 km) też i…. nawet tajemnicza osoba towarzysząca zapewniona.  Chyba już mam tremę, bo w teatrze byłam ostatnio / wstyd się przyznać kiedy/ powiedzmy, że dawno, a tu jeszcze ta tajemnicza osoba . Ech, a miało być z górki 😉

 

 

– między młotem i kowadłem…

Małomiasteczkowy spokój. Nic się nie dzieje, prawie wszyscy wszystkich znają i wszyscy, o wszystkich wiedzą prawie wszystko.    Znam ich chyba od zawsze, czyli od czasu jak tylko sięga moja pamięć. Dziś, oboje już na emeryturze. Dzieci , na  stanowiskach, już dawno opuściły rodzinne gniazdo. W  mieszkaniu tylko oni, skazani na siebie,pewnie już tylko z przyzwyczajenia. Odwiedzam ich  czasem,mając sprawę do załatwienia, lub wpadam na kawkę , tak do znajomych.  Tym razem chodziło o coś ważnego, coś, co nie powinno czekać. Drzwi otworzyła mi
 ona

postawna gospodyni przyodziana w gradową minę . Już od progu dowiedziałam się, że on, znowu „popłynął”, że godzinami nie było go  w domu, a jeżeli już wrócił, to robił awantury. Wstyd na cały blok. Tak było kilka dni. Alkohol, awantury, alkohol, do czasu, aż przyszło opamiętanie. Opowiadała to wszystko, używając przy tym wielu epitetów i porównań. A co? niech ludzie słyszą, niech wiedzą, niech si wstydzi. Tylko czy taki „pijus” wie co to wstyd?

on

cicho siedział w fotelu, czytając lokalną prasę. Nie protestował, nie zaprzeczał, czytał, a może tylko udawał, że czyta, byle tylko się czymś zająć, byle spuścić wzrok.  Byłam pewna, ze wiedział, co to wstyd. Tak jakoś zrobiło mi się go żal. W młodości rzeczywiście za kołnierz nie wylewał. Było dużo i często, aż  przerodziło się w nałóg. Zrozumiał. Jest powiedzenie, że lepiej późno, niż wcale.  Zapisał się do grupy A A, nawet w domu nie wiedzieli. Pomogło.  Kilka lat  abstynencji i rodzinnej sielanki, ale alkoholik do końca życia będzie alkoholikiem. Spróbował, nie potrafił zapanować. To było silniejsze.  Tak jest do dziś. Wciąż walczy. Walczy z alkoholem, ze swoim drugim ja. Kilka miesięcy normalnego życia przeplecione kilkudniowym „odpływem”. Tak jak teraz.

Piłam  kawę i przyznam, że tak jakoś dziwnie niezręcznie mi się zrobiło , bo z jednej strony ona,  mająca i udowadniająca światu  swoje racje, z drugiej on, skruszony, potulny jak baranek i w tym wszystkim ja, zawieszona między młotem i kowadłem. Po której by nie stanąć stronie, będzie źle. Jeszcze pamiętam, jak wygląda życie żony alkoholika, ale przecież, on naprawdę się stara.

 

Mój dom, to moja rodzina

Kilka dni temu, w komentarzu u naszej kochanej Uleczki  napisałam, że najlepiej , gdyby człowiek mógłby być w kilku miejscach jednocześnie, pewnie udałoby mu się wszystko ogarnąć. Mam trochę takie poczucie winy, że nie wszędzie zaglądam, że nie zawsze komentuję, choć czytam. Jak  wielu z Was wie, już ponad dziesięć lat  jestem „głową rodziny”. Co prawda, mówi się, że co dwie głowy to nie jedna, ale wydaje mi się, że nie najgorzej  daję sobie radę. Dzieci dorastają i powolutku zaczynają żyć na własny rachunek. W domu nas coraz mniej, ale taka to kolej w tym naszym życiu. No, dość nostalgicznych refleksji, na nie to przyjdzie czas, jak już będę  staruszką, siedzącą w fotelu, okrytą kocykiem….

A teraz? Teraz to już na spokojnie mogę się Wam pochwalić, że we wtorek tj. 24 marca  zostałam po raz trzeci babcią. Córka Paulina urodziła ślicznego maleńkiego chłopca.  Co prawda, z pewnymi problemami, bo po cesarskim cięciu ze wskazaniem, ale najważniejsze, że i mama i dziecko są już bezpieczne, a tata jaki dumny, gdy słyszy, że synuś do niego podobny. Wczoraj właśnie opuścili szpital. Tak więc u Kasi jest Witek i Zosia, a u Paulinki jest Szymon,  oj, podejrzewam, że to nie będzie święta trójca,bo dziewczyny mieszkają blisko siebie, tak o przysłowiowy rzut beretem..

Teraz już spokojniej można skupić się na przygotowaniach świątecznych, bo jak to tej pory to  tylko kartki wysłane,  choć i tu nie obejdzie się bez stresu, bo w środę  1 kwietnia Julka pisze egzamin kończący szkołę podstawową. Niby mówią, ze to nic wielkiego, ale wiadomo, dziecko przeżywa, no a rodzic,, choć tego nie daje po sobie poznać, oczywiście też…  Podobnie jest z Anią , która już w kwietniu kończy szkolę średnią, a w maju, wiadomo matura. Sporo jeszcze tej nerwówki  jeszcze przed nami, ale  wierzymy, że damy radę, bo dziewczyny uczą się dobrze, więc chyba problemów nie będzie, tylko tacy wrażliwcy z nas i  wszystko to bardzo przeżywamy.

Skoro już się tak rozpędziłam i wspomniałam o swoich dziewczynach, to jeszcze słówko o moim kochanym rodzynku. // jeszcze niedawno napisałabym małym, ale teraz to już kawał chłopa z niego,  niby tylko jedenaście lat, ale jeszcze trochę i mnie przerośnie, a ja do  drobinek nie należę // To z tym moim rodzynkiem jest tak;  jest już w piątej klasie uczy się dobrze, tylko tak trochę niesystematycznie, teraz dostał piątkę z klasówki z matematyki , no ale wpadki też mu się zdarzają , więc  zadałam mu pytanie dlaczego to tak jest? wiecie  co mi odpowiedział? cytuję ” oj mamuś, bo to jest tak, ty  wszystko co najlepsze dałaś dziewczynom, a dla mnie najmłodszego to już resztki tych talentów zostały.” No, niezły z niego TALENT 😉

 Za tydzień już święta, te najważniejsze dla nas, ale ja już dziś  życzę WAM wszystkim zdrowych, spokojnych  Świąt Wielkiej Nocy spędzonych w gronie najbliższych,   bo tak jak  mówi przysłowie ” dom, to nie cegła beton, glina, mój dom, to moją rodzina”

Czy córeczka tatusia ma gorzej – przypadek jeden z wielu.

   Była  długo wyczekiwanym dzieckiem.  Śliczna,  niebieskooka i taka delikatna. Dziecko szczęścia i oczko w głowie tatusia. Gdy była mała brał ją na kolana i śpiewał. Śpiewał tylko dla niej , dla niej zawsze też znajdował w kieszeni  jakieś zaskórniaki , na nowy ciuszek , na szkolną wycieczkę , na kino. Praktycznie , na wszystko jej pozwalał , wymagał tylko jednego; by była najlepsza, przede wszystkim w szkole , bo miał co do niej  swoje plany.  Zatem tylko nauka , nauka i jeszcze raz nauka.  Kolegów nie miała, no bo któż by się chciał przyjaźnić z kujonem, za to tatuś był dumny , gdy co roku przynosiła  świadectwo z czerwonym paskiem.  Jako  nastolatka , stała się powiernikiem jego sekretów. Matka  chyba była trochę zazdrosna, ale nigdy nie odważyła się do tego przyznać. Skrycie tylko ubolewała, że córeczka bardziej kocha tatusia.  

       Dziewczyna dorastała, a on wciąż traktował ją  jak tą jedyną , wyjątkową. Ona jego chyba też . Żaden mężczyzna nie mógł się równać z ojcem, nawet wtedy, gdy założyła własną rodzinę, gdy miała dzieci.

      Gdy   odszedł z tego świata, to tak jakby połowa jej odeszła. Pozostała sama ze swoimi, z ich sekretami, których  nie potrafiła udźwignąć. Wtedy pojawił się on. Spokojny, poważny i o wiele lat od niej starszy. Rozumiał, pocieszał, a ona znowu czuła się jak małe dziecko, prowadzone  we mgle. Znalazła wreszcie kogoś, tak podobnego do ojca. Ten spokój, to opanowanie i troskliwość. Wiedziała od początku, że taki związek  nie jest możliwy, zatem nie chciała od niego wiele, tylko żeby był, żeby wysłuchał, żeby miała z kim dzielić swoje radości i smutki. Widać chciała zbyt wiele. Nie wyszło. Być może nie wytrzymał presji otoczenia, a może pomyślał, że chciała  z nim być tylko dla pieniędzy.

      Z walizką  doświadczeń znowu wróciła  do codzienności.  Dziecku szczęścia, córeczce tatusia, trudno w dorosłym życiu stworzyć  dobry partnerski związek.   Dlaczego?  Czy  to, jak była traktowana w dzieciństwie  ma wpływ  na jej teraźniejsze życie? Czy to normalne, że szuka kogoś , tak zbliżonego do ideału, jakim był dla niej ojciec i czy będzie jej dane jeszcze normalnie żyć?  Tyle pytań  , a odpowiedź jak zwykle przyniesie życie.

— przede mną prosta

 Kolejny raz dostałam od życia w dupę. Bardzo dobrze, należało się, bo jak kobito nie potrafisz walnąć pięścią w stół  i do tego masz miękkie serce,  to owe cztery litery powinnaś mieć twarde. Takowe nie były, ale przecież wiadomo, że co  nie zabije to wzmocni, no to pewnie  i wzmocniło. Potrzeba było aż dwa miesiące, by wyciągnąć wnioski i pozbierać się do kupy.

      Walące się sprawy rodzinne, nierozwiązane do końca  zaległości, które spadły na moją głowę,  tylko potwierdziły fakt, że z rodziną to najlepiej na zdjęciu. Jakoś trzeba było się z tego podnieść, bo niby leżącego się nie kopie, ale swoje trzy grosze każdy  może dołożyć, wszak  mówi się , że przecież nieszczęścia chodzą parami. Od  tego ma się przyjaciół, jak się z czasem okazało nie do końca  takich prawdziwych. Cóż , sprawdziło się chyba stare przysłowie niedźwiedzie mówiące , że to prawdziwych przyjaciół  poznaje się w biedzie ( odsyłam do wiersza A. Mickiewicza ,,Przyjaciele” )

      Było minęło, nie ma się co użalać nad sobą, nad światem.  Ważne, że minęłam kolejny zakręt,  jestem w całości ,  a przede mną  teraz prosta.  Nie piszę tego , by szukać  poparcia , czy też   broń Boże litości. Chcę się  tylko wytłumaczyć, że nie zawsze byłam, nie  zawsze komentowałam, nie zawsze miałam czas. Postaram się jednak nadrobić zaległości  i tu  i tam, a w szczególności  z najbliższymi domownikami, bo czasem  nawet nie zawadzi, gdy dziecko przytuli, czy doradzi, bo dzieci są bardzo szczere i mówią to co myślą , a w tych słowach jest wiele prawdy , trzeba tylko umieć słuchać. 

Tak na marginesie już;  krótki tekst na podstawie kilku polskich przysłów, a to tylko jeden porządny zakręt w życiu. Hm.